Szczerbowska o bliskich

Kobieta zmienną jest

Czas nie istnieje

Po prostu wrzuć na luz i ciesz się wszystkim – mówi. I tak robi. Meryl Streep nie przejmuje się takimi bzdurami jak przemijanie. Nie da się nastraszyć słowem – samotność.

„Kiedy ludzie możni wykorzystują swoją pozycję, żeby znęcać się nad innymi, wszyscy przegrywamy”, „Kiedyś wchodziłam do pokoju pełnego ludzi i zastanawiałam się, czy oni mnie lubią. Dziś wchodzę i zastanawiam się, czy ja lubię ich”, „Wielkim darem istoty ludzkiej jest moc empatii” , „Nie marnuj czasu na martwienie się o wygląd skóry czy wagę. Rozwijaj się w tym, co robisz”. „Drogie ubrania to marnowanie pieniędzy” – to tylko kilka jej wypowiedzi, które nieustannie galopują po sieci udostępniane w portalach społecznościowych. W świecie gdzie upadają autorytety, jest nim Meryl Streep. Nie chce być nazywana gwiazdą. Powiedziała kiedyś „Gwiazdą była Marilyn Monroe, ja jestem tylko kobietą, która robi filmy bez robienia scen”.  Silna, konsekwentna, utalentowana, dowcipna, inteligentna, pracowita, walcząca o prawa kobiet. W tym o prawo do tego by być wartościową mimo przemijania i tego wszystkiego, co się z nim wiąże i co często wytykają mężczyźni – zmarszczek, zwiotczałej skóry, siwych włosów, zmieniającej się figury. Meryl Streep udowadnia, że starsze kobiety nie muszą stawać się niewidzialne lecz mogą budzić zachwyt. „Niech nikt nie zmywa zmarszczek z mojego czoła, osiągniętych zdumieniem pięknem życia; Albo tych zmarszczek wokół ust, które pokazują, jak bardzo się śmiałam i jak dużo całowałam; ani tych worków pod oczami, w nich jest wspomnienie tego, jak wiele płakałem. Są moje i są piękne” – powiedziała w jednym z wywiadów.

Serce do pracy

Przypisuje się jej, że przebiła szklany sufit dla starszych aktorek tak, by uciekano od patentu zatrudniania młodych kobiet i dodawania im lat charakteryzacją lecz doceniono doświadczenie i naturalne piękno starszych kobiet. Zapytana niedawno o to, jak dba o urodę, odpowiedziała: Starzeję się, wszystko się sypie, a ja nic z tym nie robię. Największą ulgę poczułam, gdy uwolniłam się od troski o to, jak wyglądam, i od tego, jak mój wygląd wpływa na moją pracę”. Parę miesięcy temu wykręciła numer wszystkim którzy zachwycali się jej wieloletnim trwającym 45 lat małżeństwem. Ogłosiła, że się rozwodzi. „Don Gummer i Meryl Streep są w separacji od ponad 6 lat. Chociaż zawsze będą się troszczyć o siebie nawzajem, wybrali życie osobno” – wyjaśnił w rozmowie z „Page Six” rzecznik 74-letniej aktorki. A przecież tak często trzymamy się kurczowo swoich mężów i żon w obawie przed samotną starością. To słowo chyba w jej świecie nie istnieje. Ma 75 lat i nie wygląda na to, żeby wybierała się na emeryturę. Mogłaby osiąść w pięknym miejscu, pisać wspomnienia, kryminały, bajki dla dzieci, sadzić kwiaty lub cokolwiek wpadłoby jej do głowy ale chce nadal pojawiać się w filmach. Niejeden już poległ na wycofaniu się z pracy. To wtedy, gdy przestajemy mobilizować mózg, spotykać się z ludźmi często zaczynamy się zwijać i wypełniać swój czas wyszukiwaniem sobie wciąż nowych chorób i przesiadywaniem w przychodni w oczekiwaniu na kres co może zająć 30 lat. Kto nie maszeruje, ten ginie – jak głosi hasło Legii Cudzoziemskiej, najwyraźniej bliskie Maryl. „Zabieraj swoje serce do pracy i oczekuj od wszystkich tego, co najlepsze” – mówi.

Ona jest paskudna

Nigdy nie zrobiła atutu ze swojej seksualności choć na ekranie rozkochała w sobie wielu mężczyzn i zagrała w wielu niezapomnianych miłosnych scenach. Jak choćby ta w której „W pożegnaniu w Afryce” Robert Redford myje jej włosy tak zachwycająco, by każda kobieta marzyła o tym, żeby jej mężczyzna też to zrobił. Nie rzuca powłóczystych spojrzeń, nie ma apetycznych bioder i biustu, nie przygryza warg do zdjęć, nie robi dzióbków, nie rozchyla zalotnie warg. Twierdzi, że jej przepisem na sukces nie jest granie warunkami ale zmienność. Za każdym razem bycie kimś innym. Poza tym słynie z tego, że szybko potrafi nauczyć się dowolnego akcentu więc może zagrać emigrantkę skądkolwiek. Donald Trump, którego ostro skrytykowała za przedrzeźnianie ruch rąk dziennikarza Serge’a Kovaleskiego cierpiącego na sztywność stawów zemścił się nazywając ją przereklamowaną aktorką. Ta przereklamowana aktorka była 21 razy nominowana do Oscara i trzy razy go dostała za role w filmach „Sprawa Kramerów” (1979 r.), „Wybór Zofii” (1982 r.) i „Żelazna dama” (2012). Początki wcale nie wróżyły sukcesu. Na pierwszym castingu starała się o wystąpienie w King Kongu jako piękność którą pokochał i miał przenosić na swojej ogromnej łapie. Na widok Meryl producent filmu, Dino De Laurentiis, powiedział po włosku do syna, który ją wypatrzył w teatrze i zaprosił na casting: „Ona jest paskudna, dlaczego w ogóle mi to przyprowadziłeś!” Streep zripostowała w jego ojczystym języku: „Przykro mi, że nie jestem wystarczająco urodziwa dla pana wielkiej małpy ale sam pan rozumie: jest, jak jest, i lepiej nie będzie. To samo przyszło i samo wyjdzie.”. Filmowca zatkało.

Halka mamy

Tym którym nie leży jej wiek mówi, że w wieku 9 lat wygladała na 40. Nosiła wtedy okulary o grubych szkłach i aparat ortodontyczny na zębach. Miała ogromne kompleksy z powodu nosa, który był dla niej za duży i zbyt spiczasty. Twierdzi, że często była brana za nauczycielką zresztą lubiła wchodzić w nauczycielski ton. Wiedziała czego chce i co jest najlepsze dla jej otoczenia. Bracia nazywali ją terrorystką. Komenderowała nimi i dzieciakami z okolicy. Dorastała w małym miasteczku Summit w stanie New Jersey, mniej więcej godzinę samochodem od nowojorskiego Manhattanu. W jednym z bliźniaczo podobnych do siebie domów w rodzinie należącej do amerykańskiej klasy średniej. Jej ojciec, William Streep Junior, był kierownikiem w zakładach farmaceutycznych, mama, Mary Wolf (Wilkinson), po której odziedziczyła imię, zajmowała się sztuką, była ilustratorką. W jednym z wywiadów zdradziła, że nienawidziła swojego imienia, że wolałaby być Patty albo Cathy, ale wybór był związany z rodzinną tradycją. – Moja mama miała na imię Mary, jej mama miała na imię Mary itd., ja nazwałam pierwszą córkę Mary, bo już taka jestem. Próbuję się dopasować i sprawić, żeby wszyscy w rodzinie byli zadowoleni – tłumaczyła. Drugie imię, Louise, dostała na cześć przyjaciółki matki. Ojciec mówił do córki Meryl i tak już zostało. To rodzicom zawdzięcza zainteresowanie sztuką. W domu było pianino, ojciec grał i komponował. Często jeździł z córką na wycieczki do Nowego Jorku połączone z oglądaniem musicali i przedstawień teatralnych na Broadwayu. Meryl w domu chętnie odgrywała przedstawienia. „Miałam sześć lat i zakładałam na głowę halkę swojej mamy, przygotowując się do roli Marii, którą miałam odegrać w naszym salonie. Kiedy otuliłam swoją lalkę, poczułam się wyciszona, wręcz święta, a moja przeobrażona twarz i całkowicie zmienione zachowanie, uchwycone na ośmiomilimetrowej taśmie przez mojego tatę, zahipnotyzowało moich młodszych braci – czteroletniego Harry’ego, który grał Józefa, i dwuletniego Danę wcielającego się w któreś ze zwierząt w stajence”, opowiadała w jednym z wywiadów. Gdy miała 12 lat tak zachwycająco zaśpiewała na szkolnym koncercie, że rodzice  zapisali ją na lekcje śpiewu operowego u Estelle Liebling, artystki, która występowała w nowojorskiej Metropolitan Opera. Przez cztery lata Meryl jeździła do niej co sobota na zajęcia do Nowego Jorku. Choć była w grupie cheerleaderek, drużynie pływackiej, śpiewała w chórze i redagowała szkolną gazetkę nie należała w szkole do popularnych dziewczyn za którymi szaleli chłopcy. Postanowiła więc zadbać o urodę. W tym celu przestała nosić aparat na zęby, rozjaśniała włosy wodą utlenioną, zaopatrzyła się w szkła kontaktowe i wprowadziła radykalną dietę opartą na owocach i warzywach. Poza tym do zdobycia chłopaka postanowiła wykorzystać zdolności aktorskie. Wystarczyło grać zainteresowanie i przytakiwać – śmieje się. Metoda zadziałała. Spotykała się wojskowym sanitariuszem, Mikiem Boothem i futbolistami: Bruce’em Thomsonem i Bobem Levinem. Z ulgą jednak poszła do prywatnego żeńskiego college’u Vassar, gdzie wreszcie, jak twierdzi, zamiast na wyglądzie i chłopakach mogła skupić się na myśleniu. „Z pomocą tych dziewczyn, wolna od rywalizacji o chłopców, rozbudziłam się intelektualnie. Przekroczyłam samą siebie i ponownie się odnalazłam. Nie musiałam udawać. Mogłam być niezdarna, gwałtowna, agresywna i niechlujna, otwarta, zabawna i twarda, a moje przyjaciółki mi na to pozwalały” – wspominała. Grała główne role w szkolnych przedstawieniach i postanowiła uczyć się aktorstwa w School of Drama a potem na uniwersytecie Yale, na wydziale dramatycznym. Na czesne dorabiała pracując jako kelnerka. W pierwszym spektaklu na uczelni zagrała staruszkę na wózku inwalidzkim zachwycona odkryciem, że nic tak nie wyzwala talentu jak ograniczenia. Michael Schulman w książce „Znowu ona” pisał o tym czasie: „Tańczyła. Umiała przepłynąć trzy długości basenu bez zaczerpnięcia powietrza”. Ponadto robiła salto w tył z pozycji stojącej i „posługiwała się floretem jak Errol Flynn”. Studiowanie było jednak okupione ogromnym stresem. Meryl zaczęła cierpieć na wrzody żołądka, wymiotowała przed występami. Jednym z uczelnianych spektakli były „Biesy” w reżyserii Andrzeja Wajdy, w którym zagrała w 1974 roku małą rolę Lizy zakochanej w Stawroginie. W książce „Kino i reszta świata” Wajda tak ją wspominał: „Zrobiła na mnie wrażenie kogoś niezwykłego. Nie przypuszczałem jednak, że zrobi hollywoodzką karierę, bo nie miała siły przebicia. Myliłem się. Okazało się, że w Hollywood to nie było potrzebne. Był potrzebny wyłącznie jej talent”.

Wszystko miało znaczenie

Swoją największą, najważniejszą miłość poznała w pracy, na próbie do spektaklu „Miarka za miarkę” Szekspira. John Cazale był starszy od niej o 14 lat i trudno byłoby go nazwać amantem. „Był inny niż wszyscy, których znałam. Chodziło o jego odmienność, człowieczeństwo, ciekawość wobec ludzi i współczucie. Sprawiał, że wszystko miało jakieś znaczenie” – wspominała go po latach. Meryl przychodziła na próby z ustami spierzchniętymi od pocałunków. „Czuła się zahipnotyzowana w obecności tej czułej, dziwnej istoty, przypominającej jej jastrzębia” – pisze w biografii aktorki „Znowu ona” Michael Schulman. Przyjaciel, Al Pacino, tak go opisywał: „Jesz z nim posiłek, a kiedy kończysz – a potem zmywasz i kładziesz się spać – on jest dopiero w połowie. Następnie wyciąga cygaro. Najpierw je podpala, przygląda się, smakuje. W końcu zaczyna palić”. Życie dało parze niespełna 2 wspólne lata. Zamieszkali u niego na poddaszu na Manhattanie, planowali ślub, on dostał rolę w „Łowcy jeleni”, nic nie zapowiadało tragedii. Pewnego dnia John zaczął pluć krwią i Maryl natychmiast zawiozła go do szpitala. Okazało się, że ma raka płuc w bardzo zaawansowanym nieuleczalnym stadium. Producenci „Łowcy jeleni” usiłowali zastąpić go innym aktorem, z uwagi na koszty ubezpieczenia w takim przypadku. Gigantyczne pieniądze opłacił Robert De Niro. „Był w gorszym stanie, niż sądziliśmy. Ale chciałem, żeby wziął w tym udział” – wspominał. Sceny Johna kręcone były jako pierwsze a Meryl poprosiła o małą rolę w filmie, żeby móc się nim opiekować. Dostała za nią pierwszą nominację do Oscara. Premiery nie widziała, siedziała w hospicjum przy łóżku umierającego ukochanego, który juz wtedy był w stanie terminalnym. Wcześniej przez 5 miesięcy siedziała z nim sama w domu i starała się rozbawiać go, pomagać mu we wszystkim, gdy opadał z sił. Tylko ona nie traciła nadziei. Kiedy lekarz stwierdził, że John odszedł wpadła w rozpacz i zaczęła pięściami uderzać go w pierś. Wtedy stało się coś, co trudno wytłumaczyć. John otworzył oczy i powiedział: „W porządku, Meryl… W porządku”. To były jego ostatnie słowa. Załamana Meryl pojechała na kilka tygodni do przyjaciół w Kanadzie. Kiedy wróciła, okazało się, że ma natychmiast opuścić mieszkanie, które dzieliła z Johnem. Prawa do niego miała jego poprzednia partnerka. Pomoc zaproponował Don Gummer, rzeźbiarz i przyjaciel jej brata. Akurat wybierał się w podróż dookoła świata na kilka miesięcy i przewiózł rzeczy Meryl do swojej pracowni. Zamieszkała wsród jego rzeźb i zaczęła z nim korespondować. Wkrótce po jego powrocie wzięli ślub by ze stażem 45 lat stać się wzorem trwałej relacji. „Nie pogodziłam się ze śmiercią Johna, ale muszę żyć dalej, a Don pokazał mi, jak to zrobić” – wyjaśniała. Pytana w wywiadach o przepis na szczęście w małżeństwie odpowiadała: dobra wola, kompromisy, chwile samotności i cisza. Czasem lepiej nie powiedzieć nic niż jedno zdanie za dużo.

Nie tracić czasu

Żartowała, że sposobem męża na ściągnięcie jej do domu były ciąże, bo Metyl zawsze wtedy na dłuższy czas robiła sobie przerwę w pracy. Ma za sobą 4 takie przerwy. Najstarszy syn pary Henry Wolfe ma 44 lata, po nim urodziły się jeszcze trzy córki, Mamie Gummer i Grace Gummer i najmłodsza, Louise Jacobson, która ma teraz 31 lat. Wszystkie córki są aktorkami choć rodzice wychowywali je z dala od Hollywood, w posiadłości Connecticut. Rozwód pary po 45 latach małżeństwa jest ogromnym zaskoczeniem tym bardziej, że Meryl jeszcze w zeszłym roku nosiła obrączkę i pojawiała się z mężem na festiwalach filmowych. Żadne z nich ni wyjawia powodów swojej decyzji ale wśród złotych myśli Meryl jest i taka: „Nie mam już cierpliwości do niektórych rzeczy, nie dlatego, że stałam się arogancka, ale po prostu dlatego, że jestem w momencie mojego życia, kiedy nie mam ochoty tracić więcej czasu na to, czego nie lubię i co mi się nie podoba. Nie mam cierpliwości do cynizmu, zazdrości, nadmiernej krytyki i jakichkolwiek żądań. Straciłam ochotę, by zadowalać kogoś, kogo nie lubię, kochać kogoś, kto mnie nie kocha i uśmiechać się do tych, którzy nie chcą się do mnie uśmiechać. Nie poświęcę już nawet minuty mojego czasu dla kogoś, kto kłamie lub chce manipulować mną lub innymi”. Czyżby mówiła o swoim mężu? Zapytana o przepis na sukces odpowiada „Musisz znaleźć własną drogę. Masz własne zasady. Masz własne zdanie o samej sobie i na to w życiu będziesz liczyła. To jest to, co uważasz za właściwe. Nie to, co ci powiedziała moja matka. Nie to, co powiedziała ci jakaś aktorka. Nie to, co ktokolwiek inny ci powiedział, tylko ten cichy, słabiutki wewnętrzny głos”.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content